Dawno, dawno temu w odległej Ameryce, w czasach, gdy w radiu
śpiewał Elvis, naukowcy planowali wejść na księżyc, a psychozę leczono lobotomią,
ktoś "przypadkowo" nacisnął czerwony guzik…
Tak mogłabym zacząć bajkę o społeczeństwie, które jak
karaluchy ukrywało się w kryptach, aby wtórnie zasiedlić powierzchnię Ziemi po wojnie nuklearnej. O serii Fallout mogłabym mówić dużo i często. Dzieło studia Obsidian Entertainment, Fallout New Vegas, to bez wątpienia to jeden z moich ulubionych tytułów.
Nie przepadam z grami
osadzonymi w odległej przyszłości. Dyskretnie je omijam z niewiadomych mi
powodów. Można zapytać, co przekonało mnie do tej produkcji? Odpowiedź jest
prosta: muzyka i fabuła. Odpalając grę po raz pierwszy nie spodziewałam się, że
zostanę przeniesiona w przyszłość, zbudowanej na fundamencie lat 60 XX w. Dla
każdego obeznanego z tematem znajdzie się wiele smaczków, które umilają grę. Muzyka jest po prostu cudowna. Włączone radio
w pip-boyu bardzo uprzyjemniło mi rozgrywkę. Humor i żarty w grze trzymają
poziom, zdecydowanie nie podchodzą pod farsę. Dużo gagów sytuacyjnych i
dialogowych można spotkać grając na „zwykłym” trybie. A już nie mówiąc o
rozgrywce po wybraniu cechy „Dzikie pustkowia”.
Mogłabym długo opowiadać o wielu pokręconych sytuacjach
w grze, ale ta zdecydowanie zmusiła mnie do pozbierania szczęki z podłogi. Tak, mówię o gangu emerytek. :)
A, co robi twoja babcia, gdy nie patrzysz?