Zbiegi okoliczności spowodowały, że ten wpis pojawia się z opóźnieniem, a na dodatek nie będzie o tym, co zwykle. Zacznę od początku. Z okna mojego pokoju mam dość nietypowy widok: stary, przedwojenny, niemiecki domek. W centrum miasta. Pomiędzy nowymi kamieniczkami. Zdecydowanie przypomina to sytuację z Up!. W tym domku mieszkała sobie dla odmiany babcia w bardzo poważanym wieku. Nie udało mi się ignorować sąsiadki, a nawet chwilę złościłam się na nią. Jej piec miał komin na wysokości okna mojego mieszkania. Mam świadomość, że starego drzewa się nie przesadzi ani nie zmieni mu się nawyków. Pogodziłam się z wizją częstego czyszczenia okien z sadzy.
Starsza kobieta w różowym szlafroku przesiadywała w oknie, obserwowała przechodniów, karmiła wrony. My nie ingerowaliśmy w jej życie a ona w nasze. Do czasu. Zbliżała się burza. Siedziałam w salonie i piłam kawę, gdy ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłam je i moim oczom ukazała się zapłakana babcia burzowa (tak ją później nazywaliśmy) w różowym szlafroku. Nie wiem jak weszła nie używając domofonu, ani to jak wśród tylu mieszkań zapukała do mojego. Wyjaśniła, że boi się burz i bardzo potrzebuje czyjejś obecności. Ugościłam ją. Okazała się interesującą, oczytaną i wykształconą osobą. Na dodatek demencja ją ominęła, więc spędziłam sporo czasu słuchając jej historii z przeszłości (mocno wsparte faktycznymi wydarzeniami historycznymi). Później akcja potoczyła się tak: co jakiś czas, bez zapowiedzi, przed burzą pojawiała się staruszka. Przyzwyczaiłam się do jej obecności, sporadycznych odwiedzin. Zawsze gdy wieszałam pranie na balkonie, machałam jej, gdy przesiadywała w swoim oknie. Uśmiechałyśmy się do siebie i mówiłyśmy sobie Dobrego dnia. Zwykła życzliwość. Piszę o tym wszystkim, ponieważ niezwykle zasmucała mnie samotność, która otaczała tą kobietę. Ona pamiętała o każdym dziecku, wnuku i prawnuku. Była sama. Ze zatrudnioną opiekunką. Wczoraj w końcu dowiedziałam się jak się nazywała. Z wywieszonej klepsydry na drzwiach jej domu.
Nie zasmuciłam się faktem jej odejścia. Mam niestandardowe podejście do śmierci. Trochę to warunkuje moja wiara, a po części młody wiek. Odrobinę (tak tyci) śmieszy mnie społeczna tanatofobia. Jedyne co mnie wzrusza to fakt, że nie było dane tej kobiecie odejść w gronie najbliższych. Prawdopodobnie jej rodzina nie zdążyła się z nią pożegnać. Pokrzepia mnie świadomość, że to wszystko się stało się w śnie. Dzisiaj smutno uśmiecham się pod nosem, bo widzę że nadchodzi burza...
Jejku... Aż się łezki zakręciły.
OdpowiedzUsuń