środa, 5 października 2016

Portfolio

Przeznaczenie mnie dopadło, mimo że się zapierałam rękami i nogami. Nietrudno było zauważyć zniknięcie podstron z projektami na stronie. Powód był techniczny, umieszczanie tego typu treści na blogu należało do czasochłonnych zajęć. Dla zwiększenia wygody mojej (i oczywiście odwiedzających) swoje zaginione projekty przeniosłam tutaj. (czyt. profesjonalne porfolio hurr-duur) O swoich poczynaniach wciąż będę pisać tutaj, ponieważ sprawia mi to, kolokwialnie mówiąc, sporo frajdy.

wtorek, 5 lipca 2016

Burza

Zbiegi okoliczności spowodowały, że ten wpis pojawia się z opóźnieniem, a na dodatek nie będzie o tym, co zwykle. Zacznę od początku. Z okna mojego pokoju mam dość nietypowy widok: stary, przedwojenny, niemiecki domek. W centrum miasta. Pomiędzy nowymi kamieniczkami. Zdecydowanie przypomina to sytuację z Up!. W tym domku mieszkała sobie dla odmiany babcia w bardzo poważanym wieku. Nie udało mi się ignorować sąsiadki, a nawet chwilę złościłam się na nią. Jej piec miał komin na wysokości okna mojego mieszkania. Mam świadomość, że starego drzewa się nie przesadzi ani nie zmieni mu się nawyków. Pogodziłam się z wizją częstego czyszczenia okien z sadzy. 

Starsza kobieta w różowym szlafroku przesiadywała w oknie, obserwowała przechodniów, karmiła wrony. My nie ingerowaliśmy w jej życie a ona w nasze. Do czasu. Zbliżała się burza. Siedziałam w salonie i piłam kawę, gdy ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłam je i moim oczom ukazała się zapłakana babcia burzowa (tak ją później nazywaliśmy) w różowym szlafroku. Nie wiem jak weszła nie używając domofonu, ani to jak wśród tylu mieszkań zapukała do mojego. Wyjaśniła, że boi się burz i bardzo potrzebuje czyjejś obecności. Ugościłam ją. Okazała się interesującą, oczytaną i wykształconą osobą. Na dodatek demencja ją ominęła, więc spędziłam sporo czasu słuchając jej historii z przeszłości (mocno wsparte faktycznymi wydarzeniami historycznymi). Później akcja potoczyła się tak: co jakiś czas, bez zapowiedzi, przed burzą pojawiała się staruszka. Przyzwyczaiłam się do jej obecności, sporadycznych odwiedzin. Zawsze gdy wieszałam pranie na balkonie, machałam jej, gdy przesiadywała w swoim oknie. Uśmiechałyśmy się do siebie i mówiłyśmy sobie Dobrego dnia. Zwykła życzliwość. Piszę o tym wszystkim, ponieważ niezwykle zasmucała mnie samotność, która otaczała tą kobietę. Ona pamiętała o każdym dziecku, wnuku i prawnuku. Była sama. Ze zatrudnioną opiekunką. Wczoraj w końcu dowiedziałam się jak się nazywała. Z wywieszonej klepsydry na drzwiach jej domu. 

Nie zasmuciłam się faktem jej odejścia. Mam niestandardowe podejście do śmierci. Trochę to warunkuje moja wiara, a po części młody wiek. Odrobinę (tak tyci) śmieszy mnie społeczna tanatofobia. Jedyne co mnie wzrusza to fakt, że nie było dane tej kobiecie odejść w gronie najbliższych. Prawdopodobnie jej rodzina nie zdążyła się z nią pożegnać. Pokrzepia mnie świadomość, że to wszystko się stało się w śnie. Dzisiaj smutno uśmiecham się pod nosem, bo widzę że nadchodzi burza...


poniedziałek, 20 czerwca 2016

Teraz już wszystko jasne!

Około roku 2003 trafiłam w gazecie na art promujący Ghotica. Wtedy zadałam sobie, jedno, bardzo ważne pytanie. Co grafik sobie myśli, jak maluje nagość/półnagość? Teraz już wiem (hyhyhy). Odpowiedź brzmi - NIC. Co innego może chodzić po głowie, kiedy tworzy się Conano-podobnego draba? Nie trzęś tą ręką, popraw linię. Podczas mazania farbą, wszystkie myśli powoli kierują mnie do kulminacyjnego momentu, kiedy krytycznie spoglądam się na końcowe dzieło i z niepokojem szukam, czy czasem się czegoś nie spartoliłam. Nie tym razem.


Ponoć przy tak dużej muskulaturze nie można się drapać w pewnych miejscach (plecach). Warto mieć wtedy pomocną dłoń, nawet jeśli należy do brata :)

Loo nie jest kompletnie uzbrojony, ponieważ nie mam natchnienia, aby skończyć jego niecodzienną protezę. Na szkicu naniosłam wiele szczegółów, ma to ogromne znaczenie w następnym kroku. Kiedy maluję już czernią, nie mam możliwości naniesienia poprawek.


Zwykle używam różnych odcieni szarości, aby nadać półtony. Narzuciłam na siebie ograniczenie - liniami definiuję intensywność cieni. Ta zasada dotyczy wszystkich obecnie wykonywanych ilustracji.

Jeszcze zabawniej, jak człowiek próbuje autoportretu. Już nawet nie wnikam, do jakiego zaawansowanego "upiększania" dochodziło przy weźmy na to, barokowych portretach. Ja zamiast upiększać, próbowałam uwiecznić siebie w komiksowej stylistyce. Czy mi się udało, to inna sprawa, albowiem zdjęcia porównawczego nie dam. :) Proszę obejść się ze smakiem.


Tuszowanie

Kiedyś ktoś (mało) rozgarnięty powiedział: wszystkiego trzeba spróbować. Może chciał usprawiedliwić jakąś głupotę, kto wie. Cokolwiek miał na myśli, miał trochę racji. Podjęcie się pracy z tuszem i pędzlami zwyczajnie wyszło mi na dobre. Łatwiej jest mi wykonać lineart, który obok szkicu ma nadrzędną rolę przy tworzeniu dobrych prac. Poniżej prezentuję Lobo i kobitkę, określoną przez znajomych typową babą 
z amerykańskiego komiksu. Nie byle jakiego. Mocno wspierałam się Lobo: Portret bękarta, który wyszedł spod ołówka samego Simona Bisley'a. 


W książce Lobo nosi przy sobie hak, którego używa do wiadomych celów. Zamiast okrągłego, przypominającego wieszak, do rąk włożyłam hak rzeźniczy, tak dla lepszego efektu. 


Kobieta jak kobieta, biuściasta, blond pani oficer. Żałuję, że nie sfotografowałam szkicu, wyglądał całkiem nieźle.


niedziela, 12 czerwca 2016

Pandy część 2

Po napisaniu pracy dyplomowej w końcu będę miała czas na częstsze publikacje. Temat pand pojawia się po raz kolejny. :)


Przebrnięcie przez lineart. Dalej już było tylko lepiej.



Pierwsze wektorowe podejście. 


Nałożenie cieni i refleksów światła. Efekt cieszy nawet moje oko. 

PS. Powoli wszystko wraca na odpowiednie tory. W końcu.